Historia frisbee – do zabawy, przez pasję do profesjonalnego sportu.

Jak to się zaczęło?

Jeśli myśląc o frisbee widzisz przed oczami letnie popołudnie, trawkę, śmiejących się ludzi i latający talerz przecinający powietrze — to jesteś w domu. Ale ten dysk, który dziś lata w parku obok twojej bloku, ma za sobą kawał ciekawej historii. Od przypadkowego rzutu formą do ciasta, przez szalone pokazy na stadionie Rose Bowl, aż po profesjonalne turnieje i federacje międzynarodowe. Zaparz sobie coś zimnego (albo ciepłego, zależy jaka pogoda) i poczytaj o tym, jak frisbee zrobiło światowy tour.


Na początku było… ciasto

Legenda głosi, że wszystko zaczęło się od piekarni. Serio. Na początku XX wieku studenci amerykańskich uczelni bawili się, rzucając metalowymi foremkami do placków z logo Frisbie Pie Company. Żeby uniknąć oberwania w głowę, wołali „Frisbie!” przed rzutem. Tak się zaczęło. Nazwa przylepiła się na dobre — choć z czasem jeden „e” wymieniono na dwa i tak narodziło się Frisbee. Na zdjęciu z Kondą trzymamy oryginalną formę do ciasta z napisem „Frisbies Pies”


Fred Morrison — człowiek, który zobaczył przyszłość w plastiku

Kiedy inni rzucali ciastem (a właściwie foremką po nim), Fred Morrison pomyślał: „Co by było, gdyby to coś naprawdę latało?”. I zaczął eksperymentować. Plastik zamiast metalu, aerodynamiczne kształty, testy i poprawki. W końcu, w 1957 roku, firma Wham-O (tak, ta od hula-hopów i innych wynalazków z lat 50.) wypuściła oficjalnie pierwszy Frisbee. Cena? Kilka centów. Potencjał? Ogromny.


Boom na frisbee – Ameryka łapie bakcyla

Plastikowy dysk szybko zaczął krążyć po całych Stanach. Łatwy do noszenia, tani, efektowny — czego chcieć więcej? Pokazy, zawody, demonstracje, nowe gry i zabawy – dysk pasował praktycznie wszędzie. Fred i jego ziomki rzucali, kręcili się i robili dobry show. Dysk zaczął być obecny na plażach Kalifornii, w parkach Nowego Jorku i na kampusach od Yale po UCLA. Zostały „wynalezione” pierwsze sporty: Guts, Freestyle, Ultimate. Z pewnością był to złoty okres rozkwitu frisbee w USA. Ludzie mieli dużo wolnego czasu bo gry komputerowe i social media nie zabierały im życia. Szczególnie freestyle eksplodował w tamtych czasach napędzany ruchem kontrkulturowym oraz wrażeniem nowości – każdy dzień mógł się skończyć wynalezieniem nowego triku, każdy nowych chwyt i rzut mógł zostać dopiero nazwany.

W pewnym momencie frisbee przestało być zabawką. Stało się… zajawką. Ogromnie polecam wspaniały film „The Invisible String” który lepiej niż ten artykuł nie tylko opisuje ale też prezentuje całą historię frisbee.


Rose Bowl – gdzie frisbee dostało skrzydeł

Jeśli jest jakieś święte miejsce w historii frisbee, to jest nim stadion Rose Bowl w Pasadenie. W latach 70. i 80. organizowano tam pokazy i turnieje wszystkich dyscyplin frisbee. Była to olimpiada frisbee z udziałem najlepszych zawodników z całego kraju. Aby dostać sie na Rose Bowl trzeba było wygrać regionalne i stanowe eliminacje, był najlepszym w cały kraju. Dla wielu zaproszenie na tę imprezę było zwieńczeniem długich treningów i spełnieniem życiowych marzeń.


Globalny rozmach – frisbee przekracza oceany

Gdy Stany zakochały się w latającym plastiku, reszta świata nie została w tyle. Europa, Japonia, Ameryka Południowa – wszędzie powstawały kluby i ligi. Rzucało się już nie tylko dla funu, ale też dla punktów i medali.

Wham-O powołało International Frisbee Association (IFA), a potem przyszły inne organizacje: PDGA (dla discgolferów), WFDF (dla fanów ultimate i freestyle’u), UFO (tak, serio) a w Polsce PSGU. Każda z nich pilnowała, żeby dysk nie wypadł z obiegu i sport się rozwijały — zawsze zgodnie z zasadami fair play.


Muzea, kolekcje i dyskowe białe kruki

Tak, są muzea tylko o frisbee. Np. Flying Disc Museum, gdzie znajdziesz modele z lat 50., unikatowe edycje i dyski, które dziś są jak „czarne płyty” w świecie plastiku. Są tam nawet prototypy, które nigdy nie trafiły do sklepów. Dla kolekcjonerów to raj. Dla geeków – niebo.


Frisbee dziś: między sportem a nostalgią

Dziś frisbee to więcej niż zabawa. To poważny sport. Mamy ultimate frisbee z drużynami i sędziami, disc golf z koszami w lasach, milionowymi kontraktami i precyzyjnymi rzutami. Freestyle z wirującymi zawodnikami i akrobatycznymi trikami które wyglądają jak taniec powietrzny. Ale mimo całej tej sportowej otoczki, frisbee wciąż ma w sobie coś beztroskiego. Wystarczy kawałek trawy, plaży, parkingu, dobry dysk i paru przyjaciół, żeby poczuć prawdziwą wolność i kreatywność w ruchu.


Frisbee: zabawka, sport, styl życia

Od foremki na ciasto do mistrzostw świata. Od zabawy w parku do pokazów na stadionach. Od plastikowego gadżetu do narzędzia integracji ludzi na całym świecie. Frisbee nie potrzebuje silnika, baterii ani Wi-Fi — tylko rąk, chęci i może odrobiny wiatru?

I chociaż dzisiaj dyski są lepsze, technika doskonalsza, a turnieje transmitowane online — to magia pozostaje ta sama. Frisbee to wolność. To zabawa. To historia, którą wciąż można napisać jednym rzutem.


Chcesz wiedzieć więcej? Chcesz rzucać dalej? Zajrzyj na nasze warsztaty, złap z nami dysk. I pamiętaj: pierwszy rzut może być nieudany. Ale każdy kolejny będzie lepszy 🙂

Picture of Michał Maciołek

Michał Maciołek

Jestem zawodnikiem, instruktorem i promotorem sportów frisbee od ponad 15 lat. Latające dyski to istotny element w moim życiu. To dla mnie nie tylko pasja, medytacja w ruchu i sposób na zdrowie. To element filozofii i wyróżnik społeczności w której się obracam. Poza frisbee interesuję się nowymi technologiami, muzyką elektroniczną i biohackingiem.

Udostępnij:

Podobne artykuły